niedziela, 27 lutego 2011

Małe opowiadanie

Postanowiłem w ramach rozgrzewki piśmienniczej wznowić działalność blogową. Oto pierwsze opowiadanie na śniadanie.

"GŁÓD"

Po ścianie chodzi pająk. Wygląda tak smakowicie... o boże, jaki on może być smaczny... Nie! Nie będę jadł pająków. To bestialstwo! Poza tym, jeszcze nie jestem taki głodny. Przecież nie jem dopiero od tygodnia! Od tego się nie umiera! Ha ha! Co ja sobie myślałem. Co innego dwa tygodnie, ale tydzień. Phi, co to dla mnie... Ale muszę znaleźć coś do jedzenia... w drugim pokoju leży takie smakowite jabłko. Kusi mnie już od dawna. Co prawda połowa już zżółkła, zrobiła się miękka i pofałdowana jak mózg. Lekko spleśniały mózg. Całe szczęście, że druga półkula jest nienaruszona, wciąż jadalna. Oh tak, jadalna, mniam mniam niam niam!

Wstałem z podłogi, udałem się do kuchni, wziąłem nóż i odciąłem sprawną część jabłka. Zacząłem rzuć. Twarz mi się diablo wykrzywiła od tego paskudnego, stęchłego „smaku” porównywalnego do spalonych włosów z kukurydzą. Pycha! A może by tak zjeść i drugie pół? Tak... nie?... taaak!... Nie. To jednak nie jest pół jabłka. To dom, z którego właśnie wychodził jego właściciel- Pan Robak. Wymieniliśmy spojrzenia, postanowiliśmy sobie nie przeszkadzać.

Nie mogę wytrzymać... Zjadłem już wszystkie zbędne dokumenty. Nawet paragon z chleba, z którym tak ciężko było mi się rozstać. O dziwo, smakował lepiej niż sam chleb. W sumie czemu się dziwić. Za 98 gorszy nie można sprzedać chleba. Było kupić zupkę chińską. Przynajmniej mógłbym teraz wdychać zapach z opakowania.

Muszę wyjść. To jedyna możliwość. Tam znajdę jedzenie. Ale nie mogę! ONI tam mogą być, mogą mnie zauważyć! Zacznie się jak zawsze. Podejdą do mnie, każą mi iść z sobą. Zacznie się przesłuchanie. A co teraz robisz, a gdzie rodzina, a skąd masz pieniądze. Potem.. potem dadzą mi ten płyn... Dadzą mi go i będę musiał go wypić, i znowu zapomnę. Ja nie chcę już zapominać! Dość! Wyjdę tam i powiem jedno, stanowcze – NIE. Nie pójdę z nimi, pójdę do sklepu i kupię coś do jedzenia. Czego oni ode mnie w ogóle chcą? Pieniędzy? Przecież zbliża się połowa miesiąca a mi zostało 36 złotych, szaleństwo.

Otworzyłem drzwi. Korytarz był pusty. Zamknąłem je za sobą na klucz i ruszyłem. Zza rogu wyszli ONI. Momentalnie mnie zauważyli. Nie ma dokąd uciec. Teraz albo nigdy. Wszystko zależy od tego co powiem, wszystko!

Byli na wyciągnięcie ręki. Stanęli naprzeciwko mnie i wpatrywali się w moją twarz. Jeden z nich przemówił.

- Jadłeś coś? Wyglądasz strasznie.

- Nnnnn-n-nie, nic nn-n-ie jadłem.

- Chodź z nami, usiądziesz, napijemy się. Będzie dobrze.

Nie umiałem, nie mogłem im odmówić. Byli tacy... przekonywający. Poszedłem z nimi, usiadłem, napiłem się, zapomniałem.

Mam na imię Stefan. Podobno uczę się już trzeci rok na Uniwersytecie Śląskim i mieszkam w akademiku. Sam nie wiem... Nic z tego nie pamiętam.

sobota, 5 grudnia 2009

Ja

Czy udając kogoś jestem sobą? Jeśli nie, to czy bycie sobą oznacza bycie indywidualnym i oryginalnym? Przecież możemy żyć w zgodzie z cudzymi poglądami. Możemy je akceptować i pochwalać. Bywa i tak, że nie znosimy własnego 'ja' i pragniemy stać się kimś innym. Czy w takiej sytuacji też jesteśmy sobą?

Jesteśmy tym co jemy. Jaką muzykę jemy, jakie filmy, książki, osoby, sytuacje. Jesteśmy sumą doświadczeń, które nas spotkały.

Co jeśli podążamy za czyjąś radą, wskazówkami i sugestiami? Czy stajemy się wtedy tą osobą? Przecież aprobując obce zasady, stajemy się obcym człowiekiem. A może rozwijamy wtedy własne 'ja'?

Każdy się zmienia. Spotykając siebie samego z przed 10 lat ukazać się może, że nie zgadzamy się z własnymi poglądami. Czy i wtedy możemy powiedzieć 'jestem sobą'? Przecież każda zmiana, która w nas zachodzi kłoci się z naszymi dawnymi przekonaniami lub je rozwija. W obu wypadkach własne 'ja' się zmienia.

Więc kim jestem? Tobą, wami, nikim? Na pewno nie mną.

czwartek, 19 listopada 2009

+

Podobno, miarą człowieka jest to co osiąga, to kim jest. Powiemy, że osoba wielka musi czynić wielkie rzeczy. Wymyślić teorię fizyczną, napisać niesamowitą powieść, uratować wiele istnień, wspiąć się na najwyższą górę, wygrać straconą sprawę. Innymi słowy- jest to osoba, która przyczyniła się do rozwoju, ustaliła nowe granice ludzkich możliwości... Czy to naprawdę ma jakiś sens?

Twierdzimy, że to co osiągamy musi być wielkie, znaczące. Przecież nikt inny na świecie nie stworzył takich cud techniki jak my! Nikt nie wspiął się na takie wyżyny intelektualne! Jesteśmy zaiste wielcy. Tylko czemu wydaje mi się, że gdybyśmy nie istnieli, Wszechświat byłby taki sam?

Czy jakakolwiek akcja człowieka, kiedykolwiek zmieniła coś więcej niż nasze wyizolowane środowisko? Czy te wszystkie osiągnięcia mają na tyle wielkie znaczenie, aby zmienić absolutnie wszystko?

Jeżeli to nie ma sensu, to co ma? Może wielkie czyny wcale nie powodują zmian. Być może najwięksi ludzie to ci, którzy nie szukają rozgłosu, nie starają się wpłynąć na losy inne niż swoje. Unikają tej całej zabawy w szukanie znaczenia, w tym co robimy. Nie starają się w nic wierzyć, nie chcą pokonywać barier. Nie chcą zmian.

Czy w takim wypadku możemy mówić o jakiejkolwiek wielkości?